ZSZ - Kulturalnie

ZSZ - Kulturalnie

czwartek, 6 października 2016

Pierwszy fragment prozy Marcela Ligusa

Uczniowie nie tylko czytają ale także próbują swych sił w sztuce pisarskiej. Margcel Ligus z III wzF prezentuje u nas fragmenty swojego debiutu. Podzielcie się swoimi uwagami na ten temat. Czy jesteście ciekawi, co stanie się dalej? 

DISCIDMAR










1 Wyjątkowy dzień.


Elena nawet nie przypuszczała, że u ciotki Amandy może się jej tak spodobać. Zmiana otoczenia i nowi znajomi dobrze na nią wpływają, ale jedno ja martwi. Od kiedy straciła kontakt ze swoją starą przyjaciółką Brit, zaczęły ją nękać dziwne sny. Czasami były one tylko niewinnymi przebłyskami, ale mogły stać się też koszmarem z którego nie dało się uciec. Wszystko stawało się inne. Pod żadnym pozorem nie przypominało naszego świata, gdyż szukając pomocy natykała się tylko na dziwne groteskowe stworzenia, tak jak tej nocy.
Nie mogła oderwać wzroku od światełka, które zawieszone kilkanaście metrów nad nią przypominało świetlik. Wiem, że to jedyna droga ucieczki, innej niema –Pomyślała, delikatnie kładąc rękę na naszyjniku, który towarzyszył jej w każdym koszmarze. Ostrożnie podniosła się z lepkiej posadzki i rozejrzała wokoło, ale nie mogła kompletnie nic dostrzec. W tak ciemnym pomieszczeniu tysiące myśli gromadziły się w jej głowie. Co czai się w tych ciemnościach? Na czym przed chwilą leżałam i skąd się tu znalazłam? Dokąd mam się teraz udać? Uniosła rękę by wyczuć coś, czego mogłaby się złapać, choć wokoło nie było kompletnie niczego. Słyszała bicie swojego serca i dźwięk kropel wody uderzające raz jakby o rozwinięty parasol a kolejne o kamienną posadzkę. Dziewczyna delikatnie podniosła się i zrobiła kilka kroków przed siebie. Nagle grunt pod nią jakby się zatrząsł i wokoło słychać było dziwne dźwięki przypominające skowyt zranionego psa. Ogromne przerażenie kumulowało się w Elenie. Łzy, co chwilę napływały jej do oczu. Przez chwilę zakręciło się jej w głowie, straciła równowagę i stoczyła się jakby z wielkiej góry na twardą, wilgotną, skalistą ziemię. Teraz wszystko się zmieniło. Wokoło rozbłysły światła tu czerwone tam zaś fioletowe i zielone, nie były to takie normalne światła, bo wydobywały się one jakby z za jakiejś grubej powłoki, skóry. Nie przyprawiało jej to o mdłości wręcz przeciwnie, była zachwycona widokiem, co chwilę zmieniających się barw, które kontrastowały ze sobą w niesamowity sposób. Tu jest cudownie, tego nie da się opisać. Powinni tu przysłać poetę- To jedyne słowa, które powtarzała przez kilka minut wpatrując się w niesamowity pejzaż. Dziewczyna wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła czegoś, co przypominało jakby stworzenia z bajek opowiadanych dzieciom i poczuła, że to coś naprawdę żyje czuła bicie jego serca. W dotyku przypominało trochę rybę, ale wygląd miało całkowicie inny. Rozprzestrzeniające się na ścianach długie węzły przypominały trochę zniekształconego pająka, ale jego wielkość była tak niewiarygodnie duża, że wykluczało tę możliwość. Po chwili jednak piękna bajka znów nabrała swojego naturalnego kształtu, gdy znów zaczęły się rozchodzić przerażające dźwięki. Z wielkiej góry, z, której spadła dziewczyna wyłoniły się oczy o miodowej barwie, które spojrzały w stronę nieproszonej osoby. Z cieni na ścianach zaczęły wypełzać stworzenia, które wyglądem przypominały wielkiego potwora, który wpatrywał się w Dziewczynę tak żałosnym wzrokiem jakby chciał czegoś, ale nie mógł tego dostać i prosił o pomoc nie mówiąc przy tym ani słowa. Elena za swoimi plecami poczuła delikatny powiew zimnego powietrza i gwałtownie się odwróciła. Nagle z nikąd pojawił się długi skalisty korytarz. Na samym końcu widniało ledwo widoczne światełko, to musiało być wyjście. Elena bez żadnego zastanowienia pobiegła w tamtym kierunku. Z każdym jej krokiem światełko się powiększało, ale rosły też przeraźliwe odgłosy potworów, które deptały dziewczynie po piętach. Po chwili Elena zauważyła, że wokoło niej latają małe, białe płatki wydobywające się najprawdopodobniej z jedynej strony ucieczki. Czyżby śnieg? -Pomyślała. Długo się nad tym nie zastanawiała, bo jej uwaga kierowała się jedynie na tym by się jakoś stąd wydostać. Byłby to pierwszy raz, kiedy Elenie udaje się uciec z koszmaru. Dziewczyna nagle straciła grunt pod nogami i upadła wprost na…Śnieg. Przed jej oczami przez chwilę zrobiło się ciemno od mocnego uderzenia w głowę, śnieg nie złagodził jej upadku, ponieważ było go tylko tyle by zakryć to, co się pod nim znajduje. Elena delikatnie przetarła oczy i ujrzała, że światło, do którego tak dążyła to rzeczywiście jest wyjście, z którego każdy podmuch nanosił mnóstwo płatków śniegu. Dziewczyna zerwała się z podłoża i kątem oka spojrzała gdzie znajdują się potwory. Wokoło ucichły przeraźliwe dźwięki, słychać było tylko ostre dmuchanie powietrza. Jeszcze tylko kilka kroków i będę wolna-Pomyślała, biegnąć w kierunku światła. Kiedy Elena była już kilka metrów przed wyjściem i jej wzrok całkowicie przyzwyczaił się do ostrego światła dostrzegła ogromne stalowe kraty, przegradzające jej drogę ucieczki. Jej serce na ułamek sekundy przestało bić, spokojnie odwróciła się przodem wzdłuż ciemnego korytarza i zsunęła się na ziemię zamykając oczy. Elena nagle za swoimi plecami usłyszała dźwięk zgniatanego śniegu i momentalnie odwróciła głowę w stronę wyjścia i ujrzała niską, ledwo widoczną postać, która trzymała w ręku duży srebrny klucz. Dziewczyna zerwała się na nogi i zaczęła błagać o pomoc. Od strony korytarza zaczął dochodzić cichy dźwięk jakby warczenia i po chwili Elena poczuła ostry ból od nadgarstka aż do łokcia. Wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Na jej ręce widniała głęboka rana z której lała się krew, a pod jej nogami leżały rozsypane koraliki z bransoletki. Gdy tylko odwróciła głowę w stronę ciemności dostrzegła lecący w jej stronę ostry szpon i w tym momencie…
Zabrzmiał dźwięk budzika. Kolejny zły sen i kolejna źle przespana noc, ale to nic-pomyślała Elena, ściągając książkę z twarzy, którą czytała wczoraj przed snem. Tym razem w jej ręce wpadło jedno z opowiadań Marion Lennox. Przetarła zaspane oczy i przewróciła się na drugi bok z myślą, że odpuści sobie dzisiejszy dzień w szkole. W mig zmieniła zdanie gdy przypomniała sobie, że dzisiaj kończy szkołę. Zarzuciła na siebie czarne, jeansowe spodnie, fioletowy sweterek i podreptała do łazienki. Przemyła twarz dużą ilością wody i spojrzała w lustro. Po tygodniowej przerwie Elena ujrzała osiemnastoletnią dziewczynę. Oczy jakby stały się bardziej niebieskie, włosy trochę pociemniały,a twarz nabrała bardziej ostrzejszych rysów. Jej cotygodniowa przerwa w spoglądaniu na swoje odbicie nie była spowodowana niechęcią do samej. Po prostu nie widziała takiej potrzeby. Prawie się nie malowała, nie licząc szminki ochronnej i delikatnych muśnięć tuszu do rzęs. Doszła do wniosku, że nie jest już tą osobą, którą była kilka lat temu. Gdybym myślała, tak jak teraz to może mogłabym ich powstrzymać. Co ? Gdybym nie była taka jak kiedyś to oni by żyli – Pomyślała, odrzucając powiekami napływające do oczu łzy. Chwyciła szczotkę i kilka razy przejechała po swoich ciemnobrązowych, aksamitnych włosach. Czas zapomnieć, nie mogę wiecznie myśleć o złej przeszłości, nawet gdy to przez nią stałam się silniejsza.
Przed pójściem na śniadanie zastukała w drzwi swojego młodszego brata.
-Jake, wstałeś?
-Która godzina?
-Ubieraj się i szybko na dół, raz, raz.
Elena niespiesznie schodziła na dół, powoli zsuwając rękę po poręczy schodów. Przyśpieszyła kroku dopiero, gdy usłyszała głos ciotki wołającej by wyłączyła gaz. Weszła do kuchni i zrobiła to, o co ją poproszono. Z sąsiedniego pokoju dochodziły dźwięki ulubionej piosenki Amandy, był to remix Aarona Smitha – Dancin.
Elena wyciągnęła z szafki pudełko z płatkami i wsypała do miski zalewając letnim mlekiem. Wtedy ko kuchni weszła jej pięcioletnia siostra, usiadła przy stole i zaspanym głosem zapytała.
-Gdzie ciocia?
-Tu jestem, prasuje!- Wrzasnęła z drugiego pokoju.
-Elena, odgrzejesz mi zapiekankę?
Ciotka wbiegła do kuchni, oparła rękę na blacie i cichym tonem zawołała.
-Nie musisz, już o tym pomyślałam jest w mikrofalówce.
Erin zeskoczyła z krzesła i wyciągnęła parujące zapiekankę.
Elena, pełna podziwu spojrzała na ciotkę, która dopiero teraz ubrała niebieską koszulę. Był to prezent na jej czterdzieste drugie urodziny. Koszula leżała w szafie przez prawie rok czasu, bo podobno jej jaskrawy kolor nie pasował do całkowicie niczego. Prócz koszuli jej włosy były bardzo starannie ułożone, plus na jej wydatnych ustach pojawiła się czerwona szminka.
-Ciociu, wspaniale wyglądasz - Zawołała, rozbawiona.
-Po prostu, zwyczajnie… - Odpowiedziała, usiłując się nie zarumienić.
Elena usłyszała skrzypienie schodów i po chwili do kuchni wszedł Jake.
-Siadaj do stołu i jedz, bo znając ciebie zajmie ci do z pół godziny-Zwołała ciotka rozdrażnionym głosem.
-Nie jestem głodny, zjem jak wrócimy.
-Nie zjesz tego? -Zapytała oburzona-To, czyli masz tyle czasu by pomóc mi poskładać uprasowane ubrania?
-Zmieniłem zdanie, jednak to zjem.
Ciotka poklepała brata Eleny po głowie, odwróciła się na pięcie i podreptała do innego pokoju.

niedziela, 2 października 2016

KSIĄŻKI KSIĄŻKI KSIĄŻKI

                                                                                         CC0 Public Domain

Nowy rok szkolny i ruszamy z nową inicjatywą. Proponuję Wam, drodzy uczniowie, żebyście polecali sobie nawzajem ciekawe książki. To Wy wiecie, jakie książki są dla Was interesujące, to Wy znacie najlepiej swoje czytelnicze fascynacje. Chciałbym, żeby ten blog służył propagowaniu Waszych czytelniczych zainteresowań. Zgłaszajcie zatem swoje książkowe propozycje. Każda recenzja mile widziana. Zapraszam!

Sławomir Domański

Na dobry początek propozycja ode mnie: książka o dzieciństwie na wsi - nominowane do Nike "Guguły" Wioletty Grzegorzewskiej
Cuda Wioletki

„Guguły” są debiutem prozatorskim Wioletty Grzegorzewskiej, pisarki pochodzącej z wioski położonej na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Opowiada ona w swoim zbiorze krótkich form prozą o dzieciństwie, dorastaniu, o dobrych i złych stronach bycia małą dziewczynką w małej wiosce. „Guguły” to niedojrzałe owoce, to czas dojrzewania, okres intensywnego zbierania doświadczeń życiowych, ale także okres cudownego, magicznego bycia w świecie, który coraz bardziej otwiera się na człowieka.

Czas akcji: głównie lata 80-te. Miejsce akcji: wieś Hektary. To konkretne usytuowanie „Guguł” wcale nie oznacza biograficznych konsekwencji. To główny walor tej prozy, że,mimo iż utkana z osobistych doświadczeń, opowieść nie traci uniwersalnego charakteru. Ów uniwersalny wymiar zyskuje autorka głównie dzięki wprowadzeniu świata dziecięcej wyobraźni, tej magicznej perspektywy, która jakże często bywa pułapką pisarzy zapatrzonych w prozę Schulza. Wioletcie Grzegorzewskiej udało się uniknąć nadętej oniryczności. Udało się jej zachować równowagę między magią opisów stanów wewnętrznych a chropowatością świata zewnętrznego.

Wioletta Grzegorzewska w oryginalny sposób wpisuje się w nurt „literatury wiejskiej”. Grządkę tę uprawiało wielu rodzimych pisarzy: Tadeusz Nowak, Julian Kawalec, Edward Redliński ze swoją „Konopielką”, czy Wiesław Myśliwski z wielką powieścią wiejską „Kamień na kamieniu”, a ostatnio Marian Pilot i jego uhonorowany nagrodą Nike „Pióropusz” - przykłady można mnożyć, sięgając bliżej i dalej, jednak temat polskiej wsi jest często omijany przez pisarki. Wydaje się, że wiejskość nie pasuje do tworzonego aktualnie obrazu nowoczesnej kobiety. Nawet jeśli odniesiemy się do prozy Olgi Tokarczuk to zobaczymy „baśniowy” opis świata, który przykrywa skutecznie warstwy życiowego błota. Wioletta Grzegorzewska w swoich opowiadaniach nie unika szarości, choć jest to szarość czysta, bo wyszorowana popiołem.

Świat mitów tworzy u Grzegorzewskiej wiejska religijność – pomieszanie pogańskich wierzeń z katolickimi obrzędami. Elementy te widziane oczyma dziewczynki są oderwaniem od szarości domowej izby i podwórka. Autorka mogła tutaj wpaść w prześmiewczą manierę, która dziś święci swoje wielkie dni. Nic z tego – świat wierzeń i obrzędów jest u Wioletty światem, na który się czeka, który przynosi ze sobą transcendentny wymiar cudowności, odejścia od prozy ku poezji. To umiejętne balansowanie na pograniczu liryki i epiki nie pozwala czytelnikowi na narracyjne znużenie.

Dużo tych pułapek czyhało na Wiolettę Grzegorzewską – oprócz wyżej wymienionych istniała przecież tak silna u niewiast potrzeba społecznego zaangażowania, gdzie marzenie o literaturze ustępuje marzeniu, żeby poboksować się z niesprawiedliwą rzeczywistością. Pewnie takie motywy czy pola interpretacyjne znajdziemy także w „Gugułach”, ale nie to mnie urzekło w książce wydanej przez „Czarne”. Od jakiegoś czasu szukam częstochowskich klimatów literackich, pojawia się tego coraz więcej na półkach księgarskich, ale na ogół rozbijam sobie oczy i część mózgowia odpowiedzialną za czynność czytania o nieprzekonującą próbę zostania pisarzem. W wypadku Wioletty Grzegorzewskiej, debiutantki silnie z Częstochową związanej, nie mam wątpliwości, że mamy do czynienia z książką absolutnie wyjątkową. Mam nadzieję, że to dopiero początek i że Wioletta jeszcze wiele razy obdaruje czytelników swym talentem.

Jeśli zainteresowała Cię recenzja możesz pożyczyć ode mnie tę książkę i podzielić się swoimi wrażeniami.

Pozdrawiam Sławomir Domański